06Lip
Aktualności

Wisła 1200 – relacja

Paweł Pawlus i Tomek Rypień z Rysianka Team wzięli udział w ultramaratonie WISŁA1200, który wystartował 6 lipca spod Baraniej Góry. W tej długiej, ciężkiej i wytrzymałościowej imprezie nasi ultrasi pokonali 1154 km w ciągu 94 godz i 50 minut. Zajęli na ok 400 startujących, wyśmienite 18 miejsce !!! Zaczęli w sobotę rano, aby we środę wczesnym porankiem dotrzeć najpierw do ujścia Wisły do Bałtyku, a potem do Gdańska na metę.

Przedstawiamy relację z ich wielkiej przygody i gratulujemy kolegom siły, uporu, determinacji i świetnego wyniku.

Piątego lipca w piątek popołudniu – dzień przed startem, wyjeżdżamy samochodem z Węgierskiej Górki do Wisły, dojeżdżamy do Stecówki a później już na rowerach jedziemy do schroniska Przysłop pod Baranią Górą gdzie mieściła się baza startowa ultramaratonu. Tu już duży ruch i wielu ultramaratończyków, czy też głodnych przygody, zwykłych rowerzystów z całej Polski zameldowało się w schronisku na Przysłopie.

Meldujemy się i my – lokalni bikerzy z nad Soły. Pobieramy pakiety startowe w tym trackery, za pomocą których można nas śledzić on line. Dociera do nas, że już jutro koniec żartów, że zaczynamy wycieczkę życia!

1 DZIEŃ 6.07 Sobota

O 6 rano ruszamy z Cięciny, zawozi nas kolega Rysiek. Docieramy na Stecówke i tam ruszamy na linie startu, po drodze spotykamy kilku zawodników, z rozmowy wynika ze każdy ma jakiś plan na wyścig nocleg itp. My nic! Jedziemy na „spontan” czekając co dzień przyniesie.

Ustawiamy się blisko czuba peletonu, stwierdzamy że tak będzie bezpieczniej przy takiej ilości zawodników ok 400 osób, co przy szybkim zjeździe do Wisły może być różnie.

O godz. 8.00 na komendę Pana Leszka Pachulskiego – organizatora, ruszamy w dół Wisełki. Pierwsze 50 km mija w dobrym spokojnym tempie, przeważnie na rozmowach, chodź mijający nas zawodnicy wydawali się jakby już finiszowali.

Pierwsze „schody” i nie ostatnie zaczynają się po minięciu Skoczowa, na wale Jeziora Goczałkowickiego. Trawa po pas, czasami większa i ścieżka zaznaczona tylko przez osoby jadące przed nami. Tak jest raz lepiej raz gorzej do Oświęcimia. Za Oświęcimiem wjeżdżamy na rowerową autostradę – wyasfaltowany wał Wisły. Km uciekają, zbliżamy się do Krakowa po drodze miła niespodzianka przed Tyńcem- czeka nas bufet zorganizowany przez Wiślaka 2018 ,można uzupełnić płyny izotoniki owoce a nawet można skosztować precla krakowskiego. Po kilku minutach ruszamy dalej, sądząc, że Kraków szybko miniemy… przynajmniej tak się nam zdawało i polecimy dalej aby zdążyć na prom na 282 km trasy, na Dunajcu ! Ale dla Ojca Dyrektora było by to za proste – czeka nas wizyta w centrum miasta, zwiedzamy zoo, kopiec Kościuszki i dalej leśnymi ścieżkami z podjazdami dostajemy odpowiedz ze nic nie będzie proste i każde większe miasto będziemy tak objeżdżać. Po objeździe okolicznych podjazdów zjeżdżamy do centrum gdzie na Kazimierzu jemy szybką zapiekankę i ruszamy dalej by pokonać tłum ludzi na rynku w Krakowie! Po wydostaniu się z Krakowa ruszamy na prom, na który musimy zdążyć, aby przeprawić się przez Dunajec, mamy tylko kilka godzin i dużo kilometrów do Siedliszowic. Wiemy ze będzie to trudne, mamy jednak nadzieje trasa będzie nam pomagała i kręcimy kolejne km. Przed godziną 22.00 uświadamiamy ze braknie nam trochę czasu, wiec zwalniamy by uspokoić tętno i oszczędzać siły. Docieramy na prom o 22.45 i dowiadujemy się ze jesteśmy pierwszymi osobami które nie przepłynęły i chociaż prom kursował 30 min dłużej – zabrzmiało kilka słów na k … i nie była to kura! Przed promem na odpoczynku mały przystanek, kolejny dobry człowiek – uczestnik organizuje kawkę i herbatę, coś słodkiego „kulki mocy” własnej roboty i udziela nam kilka dobrych rad na kolejne dni bo sam jechał rok wcześniej. Szybka decyzja – śpimy do godziny 1.00 i objeżdżamy prom 25 km! – można było skorzystać z najbliższego mostu na Dunajcu.

2. DZIEŃ 7.07 niedziela

Pobudka po 1:00, szybka kawa, gdy spaliśmy kilku zawodników dojechało do promu i także ucinali komara. A co do komarów to na całej trasie było ich tyle co chińczyków a może i więcej! Ruszamy! Musimy nadrobić 25 km, żeby objechać na druga stronę ! Co do planu na dziś a tak naprawdę jego braku po cichu liczymy żeby zrobić w ciągu dnia ok. 300 km. Po objechaniu promu jedziemy wałem wzdłuż Wisły witając wschód słońca oraz całą zgraje zwierząt „saren, zająców, lisów”, którzy nam kibicowali .Po szybkim pit stopie na stacji spotykamy kolegę Artura który praktycznie będzie z nami jechał aż do mety ! Ruszamy w stronę Sandomierza, zgodnie stwierdzamy ze dziś ojciec dyrektor jest łaskawy, dużo odcinków jest utwardzonych ale długo to nie trwało. Przed nami jedno z poważniejszych utrudnień – Góry Pieprzowe… te jedne z najstarszych gór polskich i ich kambryjskie łupki dały nam w kość. Wdrapujemy się bo wjechać się nie da. Zaczynają lecieć pierwsze niecenzuralne słowa w kierunku organizatora. Po szybkim objedzie na rynku w Sandomierzu – pizza ,rosół, piwko i ruszamy w stronę Kazimierza Dolnego…oczywiście nad Wisłą. Coraz częściej dochodzą do nas wiadomości od rodziny i znajomych ze jesteśmy gdzieś ok. 30-40 miejsca krew zaczyna szybciej przemierzać nasze ciało że tyle osób nam dopinguje, no i że głupio by ich teraz zawieść . „Chłop z Mazur” taką ksywkę dostał Artur, który przyłączył się do naszego rysiankowego duetu i przez dłuższy czas nam towarzyszył. Robił dobre tempo wiec trzymaliśmy jego kola od czasu do czasu wychodząc na zmianę! Dzień ten na wyścigu kolarskim miał miano etapu górskiego. Kilkakrotnie wdrapujemy się pod strome podjazdy, żeby potem zjeżdżać aż do brzegów rzeki. Coraz więcej jest odcinków piaszczystych, szczególnie w okolicach Kazimierza Dolnego. W miasteczku szybki obiad przy samej trasie i ruszamy dalej , po drodze mijamy Puławy i ok. 21.30 jesteśmy w Dęblinie. Zmęczenie daje znać o sobie, decydujemy że szukamy jakiegoś Agro i idziemy spać jak ludzie. Dość dziś pokonaliśmy prawie 300 km ! O godzinie 22.00 wbijamy na chatę, szybka kąpiel oraz poczęstunek od właściciela – chleb z smalcem i kiszony ogórek tylko wódki zapomniał – idziemy spać ja by to powiedziała jedna taka Pani „…IM TO SIĘ NALEŻAŁO!” P.s ten na zdjęciu obok nas to organizator czyli Ojciec dyrektor

3. DZIEŃ 8.07 poniedziałek

Dziś spaliśmy dłużej bo do 2.30 i pobudka!!!!… pakowanie i ruszamy. Dziś mamy plan: znowu chcemy zrobić ok 300 km i w następną noc zameldować się w Toruniu u Ojca – tak tego co ma ten fajny samochód. Organizator zadbał o to aby nie było monotonnie. Przed nami Warszawa jakieś 120 km, normalnie człowiek jedzie to 6 godzin ale nie my- my to robimy o wiele wolniej -12 godzin. Jak nie płyty betonowe ażurowe, o każdej wielkość oczek, moglibyśmy pisać prace magisterską o płytach betonowych – tyle rodzajów było. Później nasz ślad skręca bliżej brzegu i jedziemy cały czas wzdłuż rzeki, aż do Warszawy. Na porządku dziennym jest pchanie przez nieprzejezdne odcinki piaszczyste, wciąganie roweru pod kilkumetrowe skarpy, przenoszenie roweru przez powalone drzewa i tak prze kilka godzin. Z trudem docieramy do Warszawy, mocno wątpiąc w dojazd do Torunia! Przez stolicę jakoś szybko przelatujemy, chyba Ojciec dyrektor zapomniał ze można zwiedzać rowerem Warszawę – nikt z tego powodu jakoś nie był zły! Lecimy dalej po drodze mijając Wyszogród, Nowy Dwor Mazowiecki ,oraz Twierdze Modlin. Zauważamy że po przejechaniu tylu kilometrów przestają „parzyć” pokrzywy, nie przeszkadzają nam komary i inne owady. Na tym etapie nie jest nas już nic w stanie zaskoczyć. Myliliśmy się.

Nieopodal Smoszewa spotykamy ludzi, którym nie jest obojętny nasz los. Pewna rodzina siedzi przy komputerze i jak się zbliżają kropki wychodzą naprzeciw rowerzystom i częstują do woli wodą z cytrusami, wodą do umycia się. Szacun -takich ludzi potrzeba więcej. Następny punkt docelowy to Płock, chcemy tam dojechać przed zachodem słońca, dostajemy sygnał ze nasza pozycja jest coraz lepsza i jesteśmy w 20 – tce i znów jakby kopniak w tyłek i do przodu ! W Płocku po przejechaniu kilku podjazdów postanawiamy ze szukamy jakiegoś noclegu. Znajdujemy w Dobrzyniu nad Wisłą. Meldujemy się ok. godz. 23.00 i postanawiamy ze śpimy do godz. 3.00 – oczywiście poczęstunek od miłej gospodyni – kanapeczki placki ! Do mety zostaje nam 330 km postanawiamy, że co by się nie działo to jedziemy do oporu, żeby być jak najszybciej na mecie!

4. DZIEŃ 9.07 wtorek

Pobudka!! Nogi jak z waty a tyłek lepiej nie mówić!? Paweł dał już ogłoszenie ze kupi nowy tyłek, ale magiczna maść Sudocrem i IBUM pozwalają zapomnieć o czterech literach. Odcinek szczególnie między Włocławkiem a Toruniem to jazda przez las i pchanie rowerów przez kilometry piachów, a czas ucieka. Trasa ciągnie się w nieskończoność, wjeżdżamy do lasu, do piachu, do krzaków i Bóg wie jeszcze czego. Wydaje nam się, wręcz jesteśmy przekonani, że wszyscy nas widzą, jesteśmy jak w Big Brotherze i wszędzie są kamery bo co staniemy to już informacja na telefon czemu stoimy. Czujemy się jak aktorzy w filmie „Igrzyska Śmierci” i gdy idzie nam łatwo (czytaj dobra nawierzchnia), to rzucają nam jakieś utrudnienia typu za 500 m skręć w prawo do lasu, a tam piasku po osie. Po jakimś czasie jesteśmy w Toruniu, oczywiście przejeżdżamy przez starówkę, tam znajdujemy ekskluzywną restaurację, wiec korzystamy MC Pasnik – Donalds i daje tyle radochy! Po szybkim obiedzie wyjeżdżamy z Torunia Pogoda zaczyna robić się nie taka jakbyśmy chcieli, ale mówimy 3 dni pogody było i tyle dobrze, wiatr coraz silniejszy w twarz i te chmury ! Zakasaliśmy rękawy i lecimy na Grudziądz po drodze mijając Chełmno balansując z deszczem na horyzoncie… co jakiś czas nas pokropił! Dojeżdżając do Grudziądza jesteśmy już dobrze przemoczeni, zmęczeni – co zrobić trzeba jechać dalej! W Grudziądzu tracimy na chwilę Pawła przez awarie sprzętu, ale po kilku długich chwilach Paweł dołącza. Chłop z Mazur pojechał szukać sklepu i dopiero widzimy się z nim na mecie! Lecimy we dwójkę dopada nas oberwanie chmury, szukamy schronienia na przystanku tam spotykamy Łukasza i Krystiana którzy będą jak się okazało z nami śmigać praktycznie do mety. Mijamy Gniew i robimy drzemkę 20 min. Następna przerwa dopiero po 30 km na stacji paliw, gdzie w czwórkę ogrzewamy się szybką kawą, hod dogami przed ostatnim 60- cio kilometrowym odcinkiem przed Tczewem w tym 20 kilometrów łąk, które przeszyły już do historii Wisły 1200 jako bardzo siermiężne. Z Tczewa zjeżdżamy do brzegów rzeki i jedziemy po bardzo nierównej ścieżce wyjeżdżonej przez okolicznych wędkarzy. Odcinek ten ma ponad 20 km i dłuży się niemiłosiernie. W końcu docieramy już w deszczu do miejsca, gdzie rowerem dalej już się nie da dojechać – ujścia Wisły!!! Jesteśmy we dwóch – koledzy postanowili trochę odpocząć na przystanku ! Do mety zostaje tylko 25 km lub aż!!!… w pełnym deszczu pokonujemy końcowe kilometry, aby dostać się do centrum i do mety! Chociaż całego maratonu nie traktowaliśmy jako wyścigu nuty rywalizacji nie udaje się uniknąć. Do Gdańska docieramy dobrym tempem i jesteśmy na mecie… Jest godzina 6:50 rano po 94 godzinach 50 minutach kończymy udział w ultramaratonie Wisła1200 na 18 pozycji !!!

Podsumowanie:

Po raz pierwszy możemy powiedzieć sobie, że jesteśmy z siebie dumni i z całej ekipy, z którą mieliśmy przyjemność jechać.

To nie był maraton dla słabych. Każdy kto go przejechał potwierdzi te słowa. To był doskonały sprawdzian charakterów, ponieważ do długich dystansów na rowerze nie wystarczy tylko siła mięśni, ale przede wszystkim „mocna głowa”.

Dziękujemy Rodzinom i tym którzy ciągle odświeżali kompy – naszym przyjaciołom z Rysianka Team oraz wszystkim tym serdecznym ludziom, zawodnikom spotkanych na drodze podczas jazdy.

Całkowity dystans: 1152 km
Najwyższy punkt: 1042 m
Najniższy punkt: 1 m
Wysokość podjazdów: 3927 m
Wysokość zjazdów: -4734 m

tekst: Tomasz Rypień

fot. Tomasz Rypień, Paweł Pawlus

Zobacz więcej

DOŁĄCZ DO NAS